Z kart pamiętnika Małgosi.
trochę wspomnień…
Kiedy przyszły do mnie informacje na temat znaczenia interwałów w procesie osobistej transformacji, uznałam to za wielki dar dla mnie, gdyż rozumiałam to przesłanie.
To już nie był język muzyczny, ale język opisujący przemiany, jakim podlegają nasze emocje, umysł, uczucia. Poczułam, że jest to warte poeksperymentowania. Moje przyjaciółki będące silnymi ekstrasensorami były pierwszymi królikami doświadczalnymi, bo chciałam mieć pewność,że dźwięki tak działają jak mi zostało podyktowane.
praktyka…
Jak zwykle pomógł tzw. „przypadek” i pojawiła się sposobność, aby wykorzystać dźwięki w sesji małej grupki 4 osób. Nigdy tego wcześniej nie robiłam, ale wszyscy byliśmy w całkowitym zaufaniu do procesu, każdy wyraził intencję i wtedy przekonałam się, że dźwięki nie muszą być głośne, żeby działały.
dylematy…
Przez dłuższy cza
s jednak miałam uczucie dyskomfortu, ze dźwięki są zbyt ciche i umysł się nudzi, oceniałam siebie przez pryzmat tego aspektu. Po jakimś czasie, kiedy już sama miałam więcej ciszy w sobie, zauważyłam, że istotny dla sesji jest moment ciszy, w której dopiero właśnie zaczynają się dziać procesy. Cisza stała się honorowaną częścią sesji.
Zadziwiające było to, co zauważyłam na koncercie gongów, a mianowicie poczułam zazdrość ze gongi są tak donośne, głośne, wyraźne. Ale nie mogły we mnie obudzić tej subtelnej tęsknoty za czymś nieodgadnionym , nieokreślonym…
Każda sesja jest inna, niepowtarzalna.
Zatrzymuje się czas, jestem. I to w jakim stanie obecności jestem, zależy jej jakość i dotarcie do sedna zrozumienia o co w tej sprawie chodzi, wejście na wyższy poziom percepcji, obserwowanie z wysoka, widzenie więcej niż tylko umysłem.
sesja i pisanie…
Od momentu otrzymania pierwszego przekazu w obecności dźwięków kamertonów zaczęłam stosować zapisywanie informacji, które pojawiają się spontanicznie po zagraniu interwału. Stało się to dla mnie metodą uzyskiwania informacji, początkowo dla mnie samej, abym lepiej podejmowała decyzje, abym lepiej i mądrzej podchodziła do moich najbliższych abym akceptowała siebie.
Początkowo były to rozmowy z Mistrzami Kosmicznego rozumu, Nauczycielami Miłości, potem pytałam samą siebie lub swoją duszę, co mam robić.
Dźwięki oczyszczały zawirowania umysłu, oczyszczały z matryc zbiorowej świadomości, więc mogłam sięgnąć po swoją cichą mądrość części, która nie wyrywała się do oceniania i ferowania wyroków.
Cichy wewnętrzny głos, ledwo słyszalny, lub wcale, dochodził wreszcie do mikrofonu…:)
a gdzie sukcesy…?
Tak radziłam sobie przez wiele lat i gdzie mogłam to mówiłam o tym, że dźwięki kamertonów pomóc nam mogą w prosty i szybki sposób i wystarczy mieć tzw. zestaw torebkowy czyli kamerton C i G, żeby zrównoważyć emocje.
Moje działania przynosiły czasami spektakularne efekty …i na tym koniec…
Ludzie przyjeżdżali na kursy, warsztaty, po czym odkładali kamertony na półkę…
Można było zwątpić…
najpierw ja…
Można, ale to nauczyło mnie tylko nie brać na siebie misji ratowania świata i wciskania wszystkim kamertonów jako antidotum na wszystko. Są jednym z wielu narzędzi, po które trzeba sięgnąć własną ręką i zrobić sobie coś dobrego, jak się tak zdecyduje. Po każdej sesji słyszałam niesamowite opowieści o kolorach, podróżach do innych światów, wymiarów, merkabie, ochronie itp.
I ok…
transformacje…
dla mnie po odpuszczeniu sobie frustracji, że nie jestem zbyt zaradną propagatorką cudownych kamertonów, przyszedł czas dość trudnych i intensywnych transformacji.
Połączyłyśmy z przyjaciółką pracę z dźwiękiem, świadomy oddech i ustawienia rodzinne. Dało to niezłe przyspieszenie w uwalnianiu i oczyszczaniu wielu tematów. Ale z niektórymi mimo tego nie mogłam sobie poradzić. To zaczynało przeradzać się w udrękę i niekończące się dywagacje co z tym można zrobić.
odkrycie…
Usiadłam po raz któryś z kamertonami, chcąc zrobić sesję interwałową na konkretny temat. Postanowiłam zapisywać napływające informacje. I nagle uświadomiłam sobie, że po skończeniu interwałów od „dołu” czyli od c 256 powinnam zrobić analogiczne interwały „od góry ” czyli z c 512.
Było to na tyle ekscytujące, że od razu wzięłam się za interwały ” od góry” 🙂
a więc anioły…
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zaczęły spływać informacje o dziejach wcieleń z punktu widzenia Anioła, który postanowił się wcielić z określonym zadaniem i spodziewał się ciut lepszych efektów swojej pracy. Ogólnie trzeba przyznać, że to była zadziwiająca opowieść, a ze dotyczyła konkretnych osób to dostarczyła mi całkowicie nowego spojrzenia na nasz dotąd nierozwiązywalny konflikt.
Wywnioskowałam wtedy, że nie wszystko dotyczy żyć ziemskich, ale niektóre sprawy ciągną się jeszcze z żyć anielskich. O tym także mówił Mistrz Adamus kiedy przemawiał do nas ustami Geofreya Hoppe w Warszawie 28 maja…. Aniołki, aniołki połamały wszystkie stołki… mawiał mój dziadek.
I następny piękny skrzydlaty mit runął…
Ależ dało mi to ulgi, zrozumienia, radości …wow, no po prostu super!
Na drugi dzień ta nowa technika przybrała nazwę „ŁĄCZENIE NIEBA I ZIEMI w sobie”.
Od dołu czyszczę i harmonizuję stare ziemskie wzorce a od góry sprowadzam nowe kosmiczne wsparcie dla siebie, buduję nową siebie, w oparciu o to, co rzeczywiste.
Z kart pamiętnika – Małgosia Działak – trener z zakresu terapii dźwiękiem, kamertonem.
Małgorzata I. Papała, terapia dźwiękiem, kamertony, misy http://elemiah.pl/misy